Nieważne, kim jesteś, jaką masz pozycję, autorytet, poziom IQ, ile książek przeczytałeś, ilu przez lata podlegało ci pracowników, na czym się znasz, ilu osobom kiedyś pomogłeś, że jesteś wrażliwy. Drugorzędny jest twój seks lub gender i twój światopogląd. To wszystko jest nieważne, kiedy masz pampersa.
A do tego dochodzą lata i leżysz w szpitalu. Pampers wszystko zeruje. Za pampersem stoi choroba, słabość i bezbronność. Niezależność i parę innych wartości wsiąkły w podłoże i są do wymiany. Pampers zmusza cię do stanięcia w prawdzie o sobie samym i o twoim życiu. Pacjent w pampersie nie jest już profesorem czy dyrektorem, bo te wektory się znoszą. Pozostaje człowieczeństwo i oczekiwanie na pomoc.
I tu wkracza personel szpitala. I albo masz szczęście, albo go nie masz. Albo jest empatia, wrażliwość i profesjonalizm, albo jest piekło. Między jednym i drugim płynie cienka granica, łatwo przekraczana, często niezauważalna. Po pierwsze wszyscy wiedzą, że masz pampersa – od salowej po ordynatora, więc nie masz co udawać i pozować. Nie pierwszy i nie ostatni tu leżysz z pampersem, więc nie masz się co stawiać. W pampersie nie podskoczysz. Jesteś więc uzależniony: od dyżuru czyli zmiany, humoru, zmęczenia i tysiąca innych czynników wpływających na ludzi, którzy tu pracują. Masz pecha, jeżeli trafiasz w oko jakiegoś sporu, który trawi placówkę albo oddział, na przykład personalnego, jeśli trwają jakieś rozgrywki i podchody, jeśli akurat ktoś komuś chce coś udowodnić; masz pecha, jeżeli akurat chodzi o podwyżki; masz pecha, jeżeli właśnie trwa pandemia; lista jest długa, więc masz szczęście, jeśli nie masz pecha. Do piekła nie ma drzwi wejściowych z tabliczką „piekło”, nie ma jednolitej masy, ono składa się na całość. Na tym polega jego ulotność i dotkliwość. Nie jesteś w hotelu, więc nie wymagaj zbyt wiele. Kluczowymi osobami są ci, którzy zmieniają ci pampersa. Panie panom, panowie paniom, bardzo proszę. Koniec ze wstydem, z intymnością. Przekonujesz się o tym nagle, brutalnie i nieodwołalnie i musisz to zaakceptować. Wyczuwasz i nasłuchujesz porami skóry, podświadomością, całym sobą czy pomagający pomaga czy odwala, czy nie użył zbyt dużo siły, czy nie było zniecierpliwienia, rozdrażnienia. Wszystko się liczy; nos, skóra, wieloosobowy pokój, światło, każde słowo, stęknięcie, mlaśnięcie, wreszcie milczenie. Bardzo chętnie byś pomógł i pomagasz na ile potrafisz. Jeśli salowa albo pielęgniarz woła o pomoc i mówi nie wiadomo do kogo: – Nie, no ja nie dam rady! – to zapadasz się pod ziemię. Taki wrażliwy stałeś się z tym pampersem.
Masz szczęście, jeśli nic cię nie boli, bo przeciwbólowych nie żałowali i nie musiałeś udowadniać, że nie jesteś narkomanem. Masz szczęście, jeśli pielęgniarka nie naburczała, że źle trzymałaś rękę i kroplówka nie zeszła. Dotrwałaś do rana, przywieźli jedzenie i zaraz nadejdzie orszak niebieski, czyli obchód. I będziesz łowić każde wypowiedziane słowo, jeżeli takie będzie na twój temat, może ordynator cię o coś zapyta (albo nie zapyta) i będziesz wyciągać wnioski. Masz szczęście, jeśli ktoś cię odwiedza, bo to ci z zewnątrz budują teraz twój autorytet i walczą o twoją godność, którą ten cholerny pampers tak potargał.