Nowy rok. A więc nowe oczekiwania, nowe nadzieje, nowe obawy. Marzyłoby mi się, abym doczekał czasu, kiedy kolejny rok będzie można witać bez tych ostatnich. Niestety. Ten rok rozpoczynamy w poczuciu dużej niepewności tego, co nas czeka. Próbując zniwelować potencjalne zagrożenia, w ostatnim czasie publiczni i niepubliczni właściciele placówek zdrowotnych wymyślają coraz to nowe „figury” organizacyjne, aby dostosować się do zapowiadanych zmian. Powstają plany wspólnych przedsięwzięć w postaci konsorcjów, połączonych spółek, jedni chcą się łączyć tak, drudzy inaczej – wszystko po to, aby uniknąć walca konsekwencji związanych z ciągle jeszcze niepewnym kształtem ustawy o sieci szpitali.
Pomysły tworzenia sieci szpitalnych mają już swoją długą historię. W latach poprzedzających reformę z roku 1999 postulat utworzenia sieci szpitalnej pojawiał się jako wynik analizy, która – jako jedną z przyczyn ciągłego zadłużania się szpitali – wskazywała, że szpitali, a w szczególności łóżek szpitalnych mamy za dużo. Lokalne próby zmniejszenia tego nadmiaru – poprzez likwidację lub przekształcenie oddziałów szpitalnych lub nawet całych szpitali – zawsze trafiały na szalony opór. Najczęściej zdarzało się, że z takiej bitwy zwycięsko wychodził zakład opieki zdrowotnej lub jego planowana do restrukturyzacji część, a ofiarą był pomysłodawca zmiany – i tak szczęściarz, jeśli utrzymał się na stanowisku. I wszystko pozostawało bez zmian. Wtedy to właśnie pojawiały się pomysły odgórnego tworzenia sieci szpitalnych, które zdejmowałyby z menedżerów opieki zdrowotnej osobistą odpowiedzialność za podejmowane decyzje likwidacyjne lub restrukturyzacyjne, co powinno – w intencji pomysłodawców sieci – ułatwić przeprowadzenie zmian.
Najdalej w tym zakresie doszła swego czasu pani minister Cegielska, ale i jej metodycznie i konsekwentnie przeprowadzony projekt nie doczekał się realizacji, mimo iż w ostatecznej postaci był on i tak bardzo złagodzony.
Pomysł utworzenia sieci szpitalnej zaczął pojawiać się ponownie kilka lat po wprowadzeniu reform z roku 1999. Ale tym razem motywy tego pomysłu były inne. Nie jest niczym nowym zjawisko, że jeśli już ktoś wejdzie na rynek, w tym przypadku świadczeń zdrowotnych, to momentalnie próbuje ograniczyć potencjalną konkurencję. Tak zachowywali się już rzemieślnicy w średniowieczu, tworząc cechy i prawa cechowe, które do miasta nie dopuszczały konkurencji lub ją znacznie ograniczały. Nie inaczej jest teraz, kiedy próbuje się ograniczać rynek przez nadawanie różnych certyfikatów, przez homologowanie produktów lub przez ustalanie różnych niezwykle „racjonalnych” reguł, np. że jedna placówka nie może być położona zbyt blisko drugiej. Wszystkim tym próbom ograniczania rynku towarzyszą bardzo racjonalne i altruistycznie brzmiące uzasadnienia.
Tak więc po roku 1999 postulat tworzenia sieci szpitalnej, również bardzo racjonalnie uzasadniany, należy widzieć jako próbę ograniczenia konkurencji przez zaniepokojone o swoją egzystencję zakłady publiczne oraz te niepubliczne, które na ten rynek już weszły. Nie inaczej należy ocenić obecną próbę utworzenia sieci szpitalnej, która w swoim ostatecznym rezultacie, w połączeniu z już podjętymi decyzjami o utworzeniu tzw. IOWISZ, czyli państwowej komisji dopuszczającej na rynek nowe podmioty, spowoduje zamrożenie obecnej struktury sieci szpitalnej – choć, znając operatywność Polaków, pewnie i te reguły da się jakoś obejść. Temu też obejściu służą obecne próby antycypowania przyszłości i tworzenia różnych połączeń placówek zdrowotnych. I wszystko po to, żeby było tak jak jest, żeby uratować się przed opresyjną polityką państwa. Ileż to czasu Polacy muszą poświęcać na to, aby jakoś przeżyć kolejne pomysły kolejnych polityków. Czy kiedyś będzie jako tako normalnie? Czy my ciągle musimy walczyć o przetrwanie?
I takich właśnie normalnych czasów życzę polskiej ochronie zdrowia w tym nowym roku.