Z dr Susanne Pettersson, pielęgniarką, dyrektor ds. rozwoju pielęgniarstwa w Pionie Zakażeń i Zapaleń w Karolinska University Hospital w Sztokholmie, rozmawia Katarzyna Cichosz.
Katarzyna Cichosz: Na szpitalnym korytarzu minęłam kilkanaście robotów. W jaki sposób roboty, które wyglądają jak małe kwadratowe wagoniki ze stelażem na dachu, pomagają pielęgniarkom?
Susanne Pettersson: Roboty wykorzystujemy głównie do transportu. Pielęgniarki nie muszą już zajmować się składaniem rutynowych zamówień, ponieważ zaopatrzenie medyczne automatycznie dostarczane jest na oddziały przez roboty. Na przykład co tydzień, we wtorek rano na chirurgię dowożonych jest dwadzieścia zestawów do zmiany opatrunku, a pracownik działu zaopatrzenia przychodzi, żeby wyłożyć towar. Kiedy potrzebny jest jeden jedyny, nietypowy zestaw opatrunków, wtedy zamawiamy go starym sposobem. Roboty są tutaj nowością i potrafią nas ciągle rozśmieszyć. Ponieważ są sterowane elektronicznie, nie mogą ominąć przeszkody, a czasami to, przed czym stoją, nie jest w stanie się przesunąć. Zdarza się, że słyszymy słowa jednego robota skierowane do drugiego: „S-t-o-i-s-z n-a m-o-j-e-j d-r-o-d-z-e
p-r-z-e-s-u-ń s-i-ę”. Wtedy oczywiście osoba za nie odpowiedzialna rozwiązuje problem, naciskając przycisk: ty idziesz pierwszy, ty drugi.
K.C.: Nowy budynek Szpitala Uniwersyteckiego Karolinska ma dziesięć pięter, około czterdziestu tysięcy metrów kwadratowych powierzchni, 629 łóżek, 35 sal operacyjnych, w tym 5 hybrydowych, 103 pokoje dziennego pobytu i 140 pokojów w przychodni. Imponujące.
S.P.: W tym nowym budynku prowadzimy tylko opiekę wysokospecjalistyczną. Duża grupa pracowników to również nauczyciele akademiccy. Decyzja o tym, że będzie to szpital wysokospecjalistyczny, jakiego rodzaju i ilu pacjentów będzie przyjmował była decyzją polityczną. Ponieważ zmienił się profil naszej działalności, musieliśmy przenieść pacjentów, którzy nie zostali zakwalifikowani jako wysokospecjalistyczni do innych ośrodków. Podobnie postąpiono z poradniami przyszpitalnymi, pozostały tylko te wysokospecjalistyczne.
Pracuję w Karolinska od dwudziestu pięciu lat i widzę, że pacjenci, których kilka lat temu trzeba było przyjąć do szpitala, obecnie otrzymują wymaganą pomoc w swojej przychodni. Poza tym w domach prowadzimy coraz bardziej zaawansowane leczenie. W reumatologii jest wiele nowych leków, mamy możliwości zastosowania ich u pacjentów, co nie było możliwe 20 lat temu. Wiele chorób doprowadzamy do remisji. Między innymi dzięki temu udaje nam się przekazać pacjentów do mniej specjalistycznych szpitali.
K.C.: Opieka w domu jest tańsza.
S.P.: Tak, tańsza i bezpieczniejsza. Przecież mówimy, że pobyt w szpitalu to zawsze ryzyko; ryzyko komplikacji, zakażenia czy ubocznych skutków leczenia. Dom jest w jakimś sensie bezpieczniejszym miejscem dla pacjenta niż szpital, pacjent w domu jest u siebie, mniej leży w łóżku i więcej się porusza. Jako nacja jesteśmy bardzo niezależnymi osobami. A niektóre badania naukowe mówią, że ekstremalnie niezależnymi. Lubimy mieszkać samodzielnie i nie zależeć nawet od własnej rodziny. I takie podejście odbija się również na tym, jakiej opieki medycznej czy pielęgniarskiej chcemy i gdzie chcemy ją otrzymać.
K.C.: Jest Pani dyrektorem ds. rozwoju pielęgniarstwa. Co należy do Pani zadań?
S.P.: We wszystkich ośrodkach Karolinska w Sztokholmie mamy 12 dyrektorów ds. rozwoju pielęgniarstwa, z czego dziesięć osób ma doktoraty. Opieka zdrowotna podzielona jest na siedem pionów, które odpowiadają za leczenie i opiekę nad pacjentem. Pion Inflammation and Infection Theme, którego jestem dyrektorem, został podzielony na cztery grupy: pierwsza: Endokrynologia i Nefrologia z Dializami, druga: Gastroenterologia, Reumatologia i Dermatologia, trzecia: Choroby Płuc i Alergologia oraz czwarta: Choroby Zakaźne. W moim pionie pracuje 1200 osób, z czego 500 to pielęgniarki, a około 300 pomoce pielęgniarskie. Jestem członkiem grupy liderów, odpowiadam za strategię, reprezentuję pielęgniarki, odpowiadam za jakość pielęgniarstwa, za kompetencje, badania w pielęgniarstwie oraz rozwój i kształcenie ustawiczne pielęgniarek.
K.C.: Jak zachęca Pani pielęgniarki na oddziałach do nieustannego poszerzania wiedzy?
S.P.: Z jednej strony pracuję z koordynatorami pielęgniarek i wspieram ich działania jako liderów. Patrzę nie tylko na to, ilu przyjęto pacjentów i jakie były wydatki, ale także na jakość wykonywanej pracy i na to, jak przebiega rozwój pielęgniarek. Z drugiej strony, posługujemy się w Karolinska siedmioszczeblową drabiną kompetencji. Od piątego szczebla wymagamy od pielęgniarek magisterium. Ostatni siódmy szczebel to pielęgniarki uniwersyteckie z doktoratami, które zajmują się zarówno badaniami w pielęgniarstwie, jak i pracują w klinikach. Moim zadaniem jest zachęcanie pielęgniarek, żeby kontynuowały rozwój swoich kompetencji. Oczywiście nie każdy musi rozwijać karierę akademicką, ale w każdej specjalności potrzebujemy pielęgniarek z doktoratem. W jednym z naszych szpitali mamy oddział, który prowadzony jest przez studentów. Pracuje tam tylko kilka pielęgniarek akademickich i wielu studentów, naprawdę fantastyczna nauka.
K.C.: Ile godzin pielęgniarka uniwersytecka spędza na bezpośredniej pracy z pacjentem?
S.P.: Nie jest to obwarowane przepisami ustawy, ale rekomendacje mówią, żeby pielęgniarka, która jest aktywna klinicznie, spędziła w skali roku 20 procent czasu pracy na oddziale z pacjentami. Może to być jeden dzień w tygodniu albo tydzień w miesiącu, zależy co będzie lepsze dla oddziału i dla niej samej.
K.C.: A w jaki sposób zachęcacie pielęgniarki, żeby włączały się do wprowadzania rezultatów badań pielęgniarskich w życie?
S.P.: Badania naukowe zawsze są rozciągnięte w czasie. Organizujemy prezentację wyników dla personelu oraz konferencję dla innych zainteresowanych. Co kilka miesięcy w szpitalu mamy prezentację esejów pielęgniarskich dla przygotowujących się do magisterium. Z jednej strony pielęgniarki uczą się na tych spotkaniach prowadzić naukową dyskusję i prezentować własne prace, z drugiej inspirują koleżanki i kolegów. Badania, które prowadzą lekarze mają długą tradycję, są skuteczniej wprowadzane w życie, ale trzeba pamiętać, że lekarzom zajęło bardzo dużo czasu zrozumienie i wprowadzenie w życie tego, że mycie i dezynfekcja rąk są naprawdę ważne. Tradycją jest, że pytamy pacjentów niemal non stop, czy wzięliby udział w badaniach. Czasami żartujemy, że powinni przychodzić do szpitala już z wypełnioną wcześniej zgodą. Jesteśmy odpowiedzialni za danie pacjentom informacji zwrotnej na temat badań, w których wzięli udział. W mojej grupie badawczej co dwa lata zapraszamy pacjentów na wykład, na którym prezentujemy również niepublikowane wyniki. Wprowadzanie w życie badań pielęgniarskich tak naprawdę zależy od naszego nastawienia, wiedzy i sposobu myślenia.
K.C.: Jakie tematy były ostatnio prezentowane w Karolinska?
S.P.: Jeden z wykładów dotyczył pacjentów, którzy muszą być odizolowani z powodu czynnej gruźlicy. Badaliśmy, jak pacjenci się czują w tej sytuacji. Bardzo często nie muszą oni zostać w łóżku i automatycznie nie potrzebują tak dużo opieki pielęgniarskiej. Ponieważ nie potrzebują pomocy praktycznej, pielęgniarki zostają w ich pokoju tylko chwilę, żeby podać im tabletki. Odczucia pacjentów były takie, że nikt nie chce z nimi przebywać, ani rozmawiać, personel nie zostaje w ich pokoju. Czuli się bardzo wyizolowani. Jako personel musimy o tym pamiętać, szczególnie teraz, kiedy w szpitalu mamy tylko pojedyncze pokoje. Wyniki badań z prezentacji zawsze pomagają nam szerzej popatrzeć na pacjenta i zastanowić się nad problemami, nad którymi wcześniej się nie zastanawialiśmy. Inny esej dotyczył pacjentów przenoszonych z intensywnej terapii na zwykły oddział. Badaliśmy doświadczenia pacjentów związane z tym transferem.
K.C.: Jaki był temat Pani pracy doktorskiej?
S.P.: „Chroniczne zmęczenie – postrzeganie, opis i ocena przez osoby z toczniem rumieniowatym układowym”, badałam percepcję pacjenta, przeprowadzałam wywiady, sprawdzałam, jak zmęczenie jest powiązane z diagnozą, jaki wpływ wywiera na codzienne życie pacjenta, na jego jakość. Pytałam pacjentów, co robią, kiedy to zmęczenie ich dotyka. Jedna piąta pacjentów nie ma problemu z notorycznym zmęczeniem i to jest również bardzo ważna dla nas informacja. Zmęczenie w tej chorobie pojawia się bardzo często, ale nie występuje zawsze i nie wszystkich musi dotknąć. A jeśli kogoś dotknęło, informujemy, jak sobie z nim radzić. Wyniki były opublikowane 6 lat temu, a pacjenci ciągle chcą o tym rozmawiać, chcą dzielić się z innymi strategią radzenia sobie ze zmęczeniem i chcą informować o wynikach swoje rodziny.
K.C.: Czasami trudno praktykowi zaakceptować wskazówki pielęgniarki naukowca. Czy tutaj jest to problemem?
S.P.: Nie bez powodu chcemy, żeby nasze pielęgniarki akademickie poświęcały minimum 20 procent swojego czasu na pracę kliniczną na oddziałach. A kiedy już tam są, chcemy, żeby zakładały fartuchy i były częścią danego zespołu. Uruchamia się wtedy myślenie: „jesteś jedną z nas”.
K.C.: Czy personel medyczny daje wystarczająco dużo przestrzeni pielęgniarkom na wykonywanie ich badań?
S.P.: Najlepiej jest zapytać: co jest najważniejsze dla pacjenta, a nie dla zespołów badawczych lekarzy czy pielęgniarek. Większość lekarzy, którzy pracują w zespołach badawczych wie, że nie tylko tabletki leczą pacjenta. A skoro o tabletkach mówimy, to ważne jest, jak te tabletki przyjmować. Ważne jest to, jaki styl życia prowadzić, żeby pomógł w powrocie do zdrowia. To nie jest dziedzina, jaką zajmują się lekarze, tę edukację wykonują pielęgniarki. Praca w wielospecjalistycznych zespołach badawczych pomaga zrozumieć, na co zwracają uwagę inne profesje. Czasami to pielęgniarki utrudniają albo nie pomagają lekarzom w prowadzeniu ich badań naukowych. Warto pamiętać o tym, że obydwie strony muszą się uczyć współpracować i pracować na rzecz pacjenta.
K.C.: Jak łatwo, bądź jak trudno, jest znaleźć dofinansowanie na projekty badawcze?
S.P.: Randomizowane badania z grupą kontrolną, które są prowadzone przez zespoły medyczne, mają dłuższą tradycję i łatwiej na nie otrzymać dofinansowanie. Dużo trudniej znaleźć dofinansowanie na badania jakościowe albo kombinację badań jakościowych i ilościowych, którymi zajmują się pielęgniarki. Posiadanie jedynie doktoratu nie ułatwia zdobywania grantów, natomiast dobrze jest być profesorem w danej dziedzinie. Kiedy składamy wnioski o dofinansowanie, zawsze pada pytanie o to, czy w projekcie biorą udział pacjenci lub ich organizacje. Zawsze pracujemy z ekspertem wybranym spośród pacjentów. Osoba taka mówi nam, kiedy niektóre pytania są niezrozumiałe albo kiedy użyliśmy niewłaściwego języka, bądź informuje nas, że w kwestionariuszu stawiamy za dużo pytań. Jeśli w projektach badawczych nie ma współudziału pacjentów czy organizacji pacjentów, wtedy dużo trudniej jest otrzymać dofinansowanie do projektu.
K.C.: Podobno w Szwecji mówicie 170 różnymi językami, jak rozwiązujecie bariery w komunikacji pomiędzy personelem, czy między pacjentami i personelem?
S.P.: Zrobiono bardzo dużo badań na ten temat. Próbujemy znaleźć tłumacza dla pacjenta, szczególnie, kiedy ma spotkanie z lekarzem. Idealnie byłoby, żeby to było wcześniej umówione spotkanie, ale jak wiemy w szpitalu wszystko szybko się zmienia. Czasami prosimy o pomoc personel, który włada dwoma lub trzema językami. Natomiast jeśli chodzi o imigrantów, to skupieni są oni w określonych rejonach. Nie szukają pomocy, bo jest im trudno się komunikować, być może nie rozumieją tutejszych zasad, sposobów szukania pomocy czy samego systemu. Programy profilaktyczne takie jak mammografia są bezpłatne, ale widzimy, że imigrantki nie korzystają z tych badań regularnie. W tym wypadku nie chodzi tylko o barierę językową, ale też kulturową.