Brak pomysłu na rozwiązanie konfliktu z rezydentami oraz budzący społeczny niepokój bieg zdarzeń w służbie zdrowia podczas ostatnich tygodni rządu Beaty Szydło zmusiły PiS do zmiany personalnej w resorcie zdrowia. W pierwszych dniach stycznia notowania ministra Radziwiłła zaczęły tak szybko spadać, że utrzymanie go na stanowisku przy okazji dużej rekonstrukcji rządu mogłoby przekreślić jej polityczny efekt. Zwłaszcza kiedy kolejne szpitale nie mogły sobie poradzić z zapewnieniem obsady lekarskiej.
Zmiana na stanowisku ministra otworzyła drogę do zakończenia konfliktu i uspokojenia sytuacji. W chwili pisania tych słów rozmowy wprawdzie jeszcze trwają, ale wyraźnie widać dążenie obu stron do osiągnięcia porozumienia. Sprzyja temu sposób działania nowego szefa resortu, od samego początku różniący się od stylu poprzednika. Otwarcie na dialog i gotowość zawarcia kompromisu docenili przedstawiciele rezydentów. Chociaż wszyscy zdają sobie sprawę, że pole manewru jest stosunkowo wąskie.
Paradoksem sytuacji jest to, że w kwestii kluczowych problemów ochrony zdrowia, takich jak np. niski poziom finansowania czy niedobór lekarzy, w czasie ostatnich dwóch lat zrobiono więcej niż za rządów poprzedników. Po raz pierwszy zagwarantowano w drodze ustawy wzrost nakładów na zdrowie w tempie szybszym niż wzrost PKB. Nabór na dzienne studia lekarskie został zwiększony o blisko 900 osób, czyli więcej niż w ciągu 8 lat poprzedniej koalicji. Niestety, na skutki tych decyzji będziemy musieli poczekać. Czasu kształcenia lekarzy skrócić się bowiem nie da. Może uda się przyspieszyć termin osiągnięcia poziomu 6% PKB, ale też nie stanie się to się z dnia na dzień.
Te dwa problemy świetnie pokazują, że zmiany w ochronie zdrowia nie ograniczają się do jednej kadencji, a dzisiejszy stan rzeczy jest w dużej mierze rezultatem działań i zaniechań sprzed kilku lat.
Oprócz odpowiedniej ilości środków, ważny jest również sposób ich wydatkowania, czyli mechanizm finansowania świadczeń. W tej sprawie, mimo zapowiadanej na początku kadencji radykalnej reformy z likwidacją NFZ włącznie, wiele zrobić się nie udało. Można wręcz powiedzieć, że nastąpił regres. Bo tak należy ocenić wprowadzenie tzw. sieci szpitali. Nie jest ona ani instrumentem planistycznym służącym racjonalnemu określeniu liczby i rozmieszczeniu szpitali, ani nie oznacza zerwania z zasadą płacenia za usługę. Sieć jest przykładem rozwiązania połowicznego, które może okazać się gorsze od zachowania status quo. Tak przynajmniej twierdzi amerykański ekonomista prof. Getzen.
Czy ministrowi Szumowskiemu uda się w ciągu niecałych dwóch lat coś istotnego tu zrobić? Mało prawdopodobne, bo czasu zostało niewiele. Poza tym głęboką reformę sposobu finansowania usług należałoby poprzedzić pilotażem w jednym lub kilku województwach. Mógłby on polegać na przejęciu przez jeden podmiot odpowiedzialności za świadczenie zintegrowanych usług zdrowotnych (szpitalnych, specjalistycznych i POZ) dla określonej populacji, np. powiatu lub kilku powiatów, w zamian za wynagrodzenie w formie budżetu globalnego. W hiszpańskiej Walencji w ramach modelu Alzira okazało się to sukcesem. Koszty opieki okazały się niższe, a satysfakcja pacjentów większa. Może więc warto model Alzira przetestować u nas.
Wśród priorytetów ministra znalazła się innowacyjność. Budżet globalny na populację w naszych warunkach byłby właśnie rozwiązaniem innowacyjnym. Ale wcześniej trzeba zakończyć konflikt z lekarzami rezydentami. Trzymajmy więc kciuki za ministra Szumowskiego.