Czy już niebawem każdy z nas będzie musiał przejść na wegetarianizm? Czy GMO to przyszłość? I dlaczego konieczna staje się współpraca rolnictwa z nauką i medycyną? Zastanawiamy się, jak radzić sobie z głodem i kurczącymi się zasobami Ziemi.
Na Ziemi żyje obecnie ponad 7 mld ludzi, z czego co siódmy jest chronicznie niedożywiony. Tymczasem ONZ szacuje, że za 35 lat będzie nas prawie 10 miliardów. Zważywszy, że większość terenów przydatnych do uprawy i hodowli jest już zajęta, naukowcy zastanawiają się, czy będziemy w stanie się wówczas wyżywić.
Widmo głodu
Prof. Marek Konarzewski z Instytutu Biologii Uniwersytetu w Białymstoku, autor książki „Na początku był głód” ostrzega, że dzisiejsza inwazja uchodźców na Europę to tylko zapowiedź tego, co czeka nas już niebawem. – Tych ludzi nie wypędza z kraju tylko wojna, ale i głód. Gdy poziom oceanów podniesie się o 2, 3 metry, do Europy ruszy cały Bangladesz – mówi. Tym bardziej przerażające jest to, że marnujemy połowę produkowanego jedzenia. W skali świata wyrzucamy 1,3 mld ton żywności, w samej Polsce 9 mln ton.
Wegetarianie z przymusu
Prof. Konarzewski uważa, że w przyszłości czeka nas przymusowy wegetarianizm, bo hodowla zwierząt na mięso może okazać się zbyt kosztowna. Do produkcji 1 kg mięsa potrzeba 10 razy więcej energii i 25 razy więcej wody niż do wytworzenia 1 kg roślin. Przykładowo, dla wyprodukowania półkilogramowego wołowego steku trzeba zużyć 11 tys. litrów wody oraz ponad 4 litry benzyny. Dlatego większość światowych zbiorów zbóż i soi jest przerabiana właśnie na karmę dla bydła. Amerykańskie krowy konsumują rocznie tyle, ile potrzeba na wykarmienie 2 mld ludzi. Hodowla bydła, trzody chlewnej, owiec i drobiu na skalę przemysłową przyczynia się też najbardziej do erozji gleby, zanieczyszczenia powietrza i niedoboru wody pitnej.
Ziemia się kurczy
Do tej pory radziliśmy sobie, bo wzrost produkcji rolnej do połowy XX w. był głównie efektem zwiększania się areału ziemi uprawnej. Zasoby te jednak skurczyły się. W dodatku postępujące zmiany klimatyczne – coraz mniej opadów deszczu i ocieplenie klimatu powodują stepowienie i zasolenie gleb. Poza tym, w wyniku nadużywania środków chemicznych zwiększających plony, część areałów rolnych jest zniszczona. Prof. Stefan Pruszyński, były dyrektor Instytutu Ochrony Roślin w Poznaniu przypomina, że zwielokrotnienie produkcji ryżu i kukurydzy w latach 1960-90, dzięki zwiększeniu zużycia nawozów sztucznych i środków ochrony roślin spowodowało degradację gleb. – To zmusza do refleksji. Musimy zastanowić się, co dalej – mówi prof. Tomasz Twardowski z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu. – Konieczna wydaje się współpraca rolnictwa z nauką – dodaje.
Czy GMO to konieczność?
Wielu naukowców podkreśla, że GMO to nie tylko większe plony, ale i mniejsze zużycie nawozów, energii oraz środków ochrony roślin. – Gdyby uzbroić pszenicę w gen pozwalający jej absorbować azot z powietrza, zużycie nawozów sztucznych zmniejszyłoby się. Zważywszy, że zasoby wody kurczą się, można by rozwijać produkcję roślin, które potrzebują jej mniej. Również zarazy niszczące uprawy też mogą zostać wyeliminowane dzięki inżynierii genetycznej. Prof. Ewa Bartnik, biolog z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN przypomina, że gdyby nie genetycznie zmodyfikowany gatunek papai, roślina ta zniknęłaby całkowicie z Hawajów w wyniku ataku wirusa, który zniszczył wszystkie uprawy. – Papaja GMO była na niego odporna – mówi.
GMO a epidemia otyłości
Prof. Marek Naruszewicz, dziekan Wydział Farmaceutycznego WUM, widzi jednak pewne niebezpieczeństwo w bezrefleksyjnym genetycznym modyfikowaniu roślin. – Przez to, że kukurydza GMO jest najtańsza w produkcji, wytwarzany z niej syrop glukozowo-fruktozowy stał się najczęściej stosowanym w przemyśle spożywczym słodzikiem, który jest odpowiedzialny m.in. za epidemię otyłości – mówi. Ostrzega, że wykarmienie ludzkości złą żywnością wygeneruje nowe koszty związane z leczeniem chorób będących konsekwencją takiego żywienia. – Mam nadzieję, że uda się wprowadzić globalne rozwiązania, które nie tylko zapewnią dostęp do żywności dla całej populacji, ale będzie też ona smaczna i zdrowa – mówi prof. Ewa Bartnik.
Powrót do korzeni
Tymczasem przymusowy wegetarianizm nijak się ma do wywodów naukowców propagujących dietę paleolityczną. Wyliczają oni, że rozpoczęty 7 tys. lat temu rozwój rolnictwa to zbyt krótki okres w historii naszego gatunku, która liczy od ok. 100 tys. do 250 tys. lat, byśmy zdążyli przystosować się do tego biologicznie. W diecie tej kluczowa jest eliminacja zbóż. Człowiek paleolityczny żywił się bowiem głównie dzikim mięsem jeleniowatych, padliną, jajkami, owadami. Obcy był mu też nabiał. Źródłem wapnia były orzechy, nasiona, warzywa, cukrów zaś owoce. Gdyby jednak ludzie mieli dziś wrócić do diety paleolitycznej, szybko okazałoby się, że mięsa jest za mało. Zwłaszcza, że jemy znacznie więcej niż nasi przodkowie. Poza tym zbożami łatwiej wyżywić planetę niż ogórkami czy pomidorami...