W szpitalach brak już absolutnie wszystkiego. Łącznie z wodą, prądem i lekarzami. Dzieci umierają, gangi napadają, policja łupi. Ciemność spowija wszystko.
„Tutaj jest jak na wojnie” – już w 2016 r. medycy mówili dziennikarzom relacjonującym dramat, który rozgrywał się w służbie zdrowia Wenezueli. To był trzeci rok rządów prezydenta Nicolasa Maduro – gospodarka zapadała się jak w czarną dziurę, inflacja przekraczała 2200 proc. Na zakupy trzeba było zabrać całą torbę boliwarów, by kupić niecałą torbę zwyczajnych produktów spożywczych. Po drodze zresztą łatwo było stracić tę – dosłownie – kupę kasy. Bo rabowano na potęgę. I zabijano – pod względem liczby zabójstw na mieszkańca, Wenezuela była druga na świecie.
Terapia? Improwizacja
Cierpiącym na wysoką gorączkę lekarze w szpitalach przepisywali 40-minutowe zimne prysznice – brakowało leków przeciwgorączkowych. Nie tylko ich – wg Wenezuelskiego Obserwatorium Zdrowia aż 76 proc. szpitali cierpiało na braki farmaceutyków, a 81 proc. nie miało materiałów opatrunkowych. Rękawiczki personel używał wielokrotnie, chyba że pacjent przynosił własne. Aż 70 proc. placówek narzekało na przestoje w dostawach czystej wody. Brakowało też jedzenia, a czasami prądu. Rzadko które rentgeny działały – w szpitalu Luis Razetti w nadkaraibskim miasteczku Barcelona, w październiku 2016 r., z 6 rentgenów nie działał żaden. W skali kraju w pełni funkcjonowało mniej niż 10 proc. sal operacyjnych, SOR-ów i OIOM-ów. Pediatrycznych operacji wykonywano 15 proc. tego, co jeszcze kilka lat wcześniej. Podstawowa metoda, jaką musieli stosować lekarze, polegała na... improwizacji. Pacjenci leżeli na podłogach, w psychiatrykach przez długie miesiące podawano tylko leki usypiające – takie jeszcze były.
Opozycja twierdziła, że sytuacja służby zdrowia pogorszyła się 5-krotnie, a śmiertelność wśród niemowlaków wzrosła... 100-krotnie. – Ludzie umierają z powodu kryzysu – przyznawali anonimowo lekarze zachodniej prasie.
Od 2016 r. WHO odnotowała w kraju znaczący wzrost liczby chorób zakaźnych i pasożytniczych, z którymi nie było problemu w poprzednich dekadach. Dzieci opanowała plaga świerzbu – choroby, którą przecież można uniknąć, dbając o higienę. Zaczęły się pojawiać pierwsze przypadki błonicy – ta zaniknęła w Wenezueli 20 lat wcześniej.
Chorzy umierali w kolejkach, czekając na operację, bo np. nie było ich grupy krwi. Już wtedy też dzieci umierały w szpitalach z... głodu – nie było im czego podać. Według Wenezuelskiego Obserwatorium Zdrowia, w 2016 r. codziennie odchodziło z wygłodzenia aż 29 dzieci. 35 proc. niemowlaków było drastycznie niedożywionych.
Gangi regularnie napadały pacjentów i lekarzy. Połowie medyków pytanych przez „Guardiana” w 2016 r. grożono śmiercią. Czasami ludzie z bronią wpadali podczas operacji i krzyczeli, że jeśli pacjent nie przeżyje, to zabiją personel. Zdarzało się, że lekarzom grożono też granatami.
Od 2005 do 2016 z kraju wyjechało 7 na 10 pediatrów, połowa onkologów i 30 proc. pielęgniarek.
Ci, którzy zostali, demonstrowali na ulicach, podejmowali strajki głodowe. Na nic. Socjalistyczne dzieło prezydenta Maduro było kontynuowane.
Klęska głodu
W 2017 r. sytuacja się pogorszyła. „New York Times” opublikował wielki raport o tym, jak reżim zmusza lekarzy w Wenezueli do fałszowania dokumentacji medycznej, by ukrywać faktycznie powody śmierci pacjentów. Zwłaszcza tych najmłodszych – z wygłodzenia. Światu trudno było w to uwierzyć, ale informacje potwierdziły inne media. „Lancet” w styczniu br. opublikował badania, z których wynika, że Wenezuela była wówczas jedynym krajem w Ameryce Płd., w którym śmiertelność niemowlaków wzrosła do poziomów lat 90. Na 10 tys. noworodków, przed ukończeniem 1. roku życia umierało 211. To prawie 1,5-raza więcej niż 8 lat wcześniej.
Połowa szpitali mocno cierpiała z powodu braku wody i/lub prądu. Chirurdzy notorycznie odwoływali operacje – nie mieli nawet czym umyć sobie rąk ani oświetlić stołu operacyjnego. Brak leków zapobiegających odrzuceniu przeszczepów powodował, że biorcy cierpieli na niewydolność narządów. Pacjenci z padaczką zmagali się z napadami, bo nie było im co podawać. W 42 proc. szpitali nie działały już nawet aparaty USG, nie wspominając o rentgenach czy bardziej zaawansowanym sprzęcie diagnostycznym.
W 2018 r. większość laboratoriów i usług żywienia szpitalnego była czynna tylko od czasu do czasu. Brak było tak podstawowych produktów, jak najbardziej popularne leki, cewniki, materiały chirurgiczne i preparaty dla niemowląt. 14 proc. oddziałów intensywnej opieki medycznej zostało całkowicie zamkniętych, ponieważ nie były w stanie pracować. Już 79 proc. analizowanych obiektów w ogóle nie miało wody bieżącej!
Noworodki w inkubatorach i chorzy, utrzymywani przy życiu dzięki urządzeniom elektrycznym, regularnie umierali. W czasie przerw w dostawach prądu. – Codziennie widzimy pacjentów umierających na choroby, które wiemy, jak wyleczyć. Ale bez rękawiczek, gazy, leków, masek itp. niezbędnego sprzętu jest to niemożliwe – mówili lekarze „Guardianowi”.
Leki niektóre można było kupić, ale na czarnym rynku. Za zawrotne sumy. Jedna z Wenezuelek twierdziła w 2018 r. w zachodniej prasie, że miesięczna dawka farmaceutyków na cukrzycę ojca, kosztowała ją 10-krotność minimalnej płacy w kraju. Medykamenty podsyłali krewni z zagranicy.
W marcu 2018 r. opozycja przeprowadziła badania w 104 publicznych i 33 prywatnych szpitalach, by sprawdzić, jaki faktycznie jest stan służby zdrowia. Wyniki były fatalne. Tylko w 2017 r. zmarło 11 466 niemowląt, o 30 proc. więcej niż wcześniej. Aż o 66 proc. nastąpił wzrost zgonów związanych z ciążą.
Głos albo śmierć
W maju 2018 r. Maduro sfałszował wyniki wyborów (nie uznała ich przygniatająca większość państw świata, także EU), co doprowadziło do pogłębienia się kryzysu. Hiperinflacja tego roku sięgnęła.... 1,3 mln proc. Ceny towarów zmieniały się kilka razy dziennie.
W 2018 r. plagą stały się ataki na lekarzy. Z powodu śmierci pacjenta, braku leków, niedziałającego urządzenia, braku prądu. Sfrustrowane, wygłodzone i już wściekłe społeczeństwo zaatakowało w ponad 62 proc. szpitali. W 45 proc. placówek dochodziło do strzelanin, napadów rabunkowych. Ośrodki zdrowia, które leżały w biednych dzielnicach, dodatkowo były teatrem walk gangów ulicznych.
Panamerykańska Organizacja Zdrowia podała, że między 2012 a 2017 r. z kraju wyjechało 22 tys. lekarzy, czyli 55 proc. wszystkich. Z 30 mln Wenezuelczyków aż 18,7 mln w 2018 r. nie miała dostępu do jakiejkolwiek opieki zdrowotnej.
Lekarzy chętnie przyjmowały sąsiednie kraje. Chilijczycy bardzo się cieszyli, bo brakowało im specjalistów. Brazylia umieściła doktorów w stanie Rorarima – granicznym z Wenezuelą. W Kolumbii medyk z Wenezueli, nawet jeśli dostawał pracę w najgorszym z miejsc – karetce – i musiał wykonywać 24-godzinne dyżury, to i tak był zadowolony. Bo zarabiał 800 razy więcej (sic!) niż minimalna płaca w jego kraju (ok. 1,5 dol.)! W Peru, gdzie zacumowało ponad 2 tys. lekarzy od bankrutującego sąsiada, większość znalazła zajęcie w prywatnych szpitalach i placówkach.
Reżim Maduro ściągnął więc najemników – medyków z Kuby. Niektóre media pisały o ponad 20-tys. armii lekarzy, która przyleciała z tej karaibskiej wyspy do Wenezueli. Maduro płacił reżimowi Castro ropą.
Przed wyborami kubańscy lekarze zostali zmuszeni do tego, by leczenie i medykamenty aplikować dopiero gdy pacjent i jego rodzina obiecają głosować na... Maduro – ujawnił „New York Times”. Medycy de facto wzięli udział w kampanii wyborczej – chodzili od drzwi do drzwi i oferowali darmowe leczenie i medykamenty w zamian za gwarancje głosowania na prezydenta. Jeden z lekarzy opisywał dziennikarzom NYT, jak to zmuszono go do odmówienia pomocy 65-letniemu pacjentowi, który mając kłopoty z sercem i oddychaniem, wezwał ambulans. Dusił się, potrzebował tlenu, ale nie dawał gwarancji głosowania na Maduro. Nie wiadomo, co stało się z chorym. Tlen posłużył do przekupienia innych.
Pomocy odmawiano nawet kobietom w ciąży w krytycznych sytuacjach!
Kubańskim lekarzom kazano też zastraszać pacjentów. Mieli wmawiać im, że jeśli nie będą głosować na Maduro, to współpraca z Kubą zostanie przerwana, doktorzy wrócą na wyspę, a Wenezuelczycy zostaną bez opieki medycznej. Część Kubańczyków nie chciała się na to godzić – rezygnowali z pracy i uciekali do innego kraju w Ameryce Płd.
Na dnie
Zmęczona twarz ok. 40–50-letniej matki, Elizabeth Diaz, jest pozbawiona większych emocji. Jakby je coś wypaliło. W tle widać ciemność, lampa kamery oświetla ostro tylko jej pomarszczoną i prawie bezzębną twarz. Na rękach trzyma wychudzone ciało dziecka. Białe jak płótno. Otwarte usta i lekko otwarte oczy mówią wszystko – dziewczynka nie żyje.
Diaz opowiada, jak najpierw zabrała córkę na pogotowie w Trapichito. – Już skończyliśmy dzień pracy, zresztą nie ma światła – usłyszała od lekarzy. To był piąty dzień z rzędu totalnego blackoutu – w prawie całym kraju nie było prądu. Zabrała delikatną powłokę wychudzonej do cna dziewczyny do kolejnej placówki w Las Lomas. Tam też jej nie mogli pomóc. Skrajnie wygłodzona 19-letnia dziewczyna, która ważyła ledwo 11 kg, zmarła na rękach matki. Kamerzysta spotkał Diaz w wejściu do kostnicy w Walencji. Film stał się wiralem w Internecie.
Ostatnie miesiące br. to notoryczny brak prądu i wody. Na kręconych telefonami filmikach z Wenezueli widać, jak personel szpitali pracuje przy… pochodniach, świeczkach, telefonach komórkowych, ale najczęściej placówki toną w ciemnościach. W marcu br. w Caracas prąd miały jedynie prywatne ośrodki – czerpały go z własnych generatorów. Ale nawet i w tych już brakowało paliwa. Pacjenci, których podtrzymywały urządzenia elektryczne, wpadali w śpiączkę. Dyrektorzy wysyłali chorych do domów. Sytuacja stała się tak dramatyczna, że największe stacje telewizyjne: NBC, CNN, BBC, Al-Jazeera, Sky News – w tym roku nader często opisują sytuację w Wenezueli.
Dr Orfarm Moreno w szpitalu w Merdzie, pokazując reporterowi prawie puste plastikowe przegródki na lekarstwa mówi: – To pacjenci muszą przynieść leki i wszystko inne. My tego nie mamy. W większości przypadków chorzy umierają, gdy ich krewni poszukują specyfików na czarnym rynku.
Nie masz pieniędzy na piekielnie drogie leki, to nie przeżyjesz. W szpitalu w Maderze chorzy leżą po 3 miesiące z zapaleniem płuc i nic się nie zmienia – nie stać ich na zakup antybiotyków. W jednej z relacji pacjent leżący w szpitalu ze zranioną lub połamaną nogą miał ją obwiązaną grubym... kartonem. Zamiast bandaży.
W relacjach telewizyjnych personel pokazuje nieużywane od dawna defibrylatory, monitory sprzętu medycznego, większy sprzęt diagnostyczny. W głównym szpitalu pediatrycznym w stolicy z 18 sal operacyjnych w marcu br. działały tylko 3. Na liście pilnych operacji było 500 dzieci. Bez szans na wykonanie. W lutym br. w jednym z największych szpitali w Caracas z 1200 łóżek zajętych było tylko 170. Całe oddziały pozamykano. W relacji Sky News niektóre fragmenty szpitala wyglądały jak opuszczone miesiące temu.
Czemu brak chorych? A po co mają tu leżeć, skoro nie ma wody, prądu, leków, personelu... Tylko dach nad głową. A toalety nie czyszczone tygodniami.
Do końca
Klęska humanitarna w Wenezueli jest olbrzymia, wielu sytuację w tym kraju nazywa „wojną domową”. Maduro i członkowie jego reżimu temu zaprzeczają – wg nich w kraju jest dobrze. Od początku tego roku do Wenezueli ciągną konwoje z pomocą humanitarną. Są zatrzymywane na granicach. Dyktator nie chce przyznać, że jego kraj potrzebuje pomocy. Konwoje stoją także w Kolumbii, przed mostem łączącym ten kraj z Wenezuelą. W lutym br. lekarze protestowali na tym moście, by armia Wenezueli odblokowała wjazd międzynarodowej pomocy humanitarnej. Bezskutecznie.
Na ulicach miast ludzie dosłownie walczą o przeżycie, wyrywając sobie resztki jedzenia znalezione w śmieciach, biją się o brunatną wodę z kanałów ściekowych. W marcu późnym wieczorem w Caracas umundurowane bandy policji ciężko pobiły dziennikarza „Gazety Wyborczej” – Tomasza Surdela. Ten z opuchniętą i krwawiącą twarzą wolał noc przeczekać w aucie, niż podjechać na pogotowie – to stwarzało większe ryzyko.
Nieco wcześniej Surdel opisywał na Twitterze sytuację 27-letniego Agustína Godoya, studenta medycyny. W lutym do dyplomu brakowało mu tylko ukończenia stażu. Ale go nie skończy – po zamieszkach z końca lutego wyrzucono go ze stażu i oskarżono o zdradę ojczyzny. Bo opatrywał rannych na granicy z Kolumbią. Dyktatura nie toleruje żadnej pomocy demonstrującym. Zwłaszcza ze strony lekarzy.