SZ nr 26–33/2020
z 23 kwietnia 2020 r.
Wielki brat koronawirusa
Krzysztof Boczek
Epidemia jest wykorzystywana do łamania praw człowieka, wprowadzania masowej inwigilacji, dyktatury. Bo w sytuacji zagrożenia ludzie łatwiej się na to zgadzają.
Victor Orbán czekał na taką okazję. Gdy ok. 20 marca na Węgrzech było oficjalnie 167 chorych, w tym 7 przypadków śmierci na koronawirusa, premier tego kraju uznał, że w czasie epidemii praca w parlamencie może zostać sparaliżowana. Zażądał pełni władzy dla siebie.
Dysponując większością Fideszu w parlamencie, wprowadził stan wyjątkowy. Bezterminowo. Od 30 marca rządzi dekretami, nie mogą odbywać się wybory, krytyków może zamykać na 5 lat za „dezinformację” w mediach. Obserwatorzy boją się, że będzie to trwało długo – w kryzysie gospodarczym sympatie Węgrów mogą się odwrócić od Fideszu, więc Orbán mógłby stracić władzę.
W ciągu ostatnich 10 lat tylko w 7 państwach na świecie bardziej pogorszyła się demokracja niż na Węgrzech – wynika z badań Freedom House. Ranking sporządzono przed 30 marca.
Takich sytuacji rodem z dzieła Orwella „Rok 1984” jest więcej.
TELEEKRAN WIDZI CIĘ
W Korei Płd. działa dostępna publicznie aplikacja, w której każdy może sprawdzić, gdzie przebywały osoby chore – geolokalizowane są ich telefony. Nie są podawane dane chorego, ale z informacji, gdzie przebywał, można łatwo wywnioskować, gdzie mieszka i czy to nie aby mój sąsiad. – To inwigilacja społeczna na masową skalę – oceniał w TOK FM Oskar Pietrewicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Gdy zostanie wykryty kolejny przypadek chorego, ludzie, którzy mogli być w jego pobliżu, dostają SMS-y z linkami do mapy, gdzie ów bywał ostatnio. A każdy, kto wejdzie w „kontakt” – bliżej niż 2 metry – z osobą chorą, idzie na obowiązkową kwarantannę. Ministerstwo Zdrowia w ramach systemu nadzoru elektronicznego zbiera o obywatelach dane z policji, bankomatów, banków, operatorów sieci komórkowych itd. Ten system inwigilacji to odpowiedź na zjawisko „superroznosicieli” – pacjentka nr 31 w Korei Płd., członkini tamtejszej sekty katolickiej, zaraziła kilkaset osób, doprowadzając do wybuchu epidemii w tym kraju.
Geolokalizowanie chorych i osób na kwarantannie wprowadziło wiele krajów. W Izraelu, jeśli przebywasz obok osoby chorej lub podejrzewanej o to, dostajesz interwencyjny telefon/SMS, by się wycofać. Jeśli przebywałeś dłużej niż 10 minut w odległości 2 metrów od chorego, trafiasz na obowiązkową kwarantannę. Chiny dysponujące najbardziej rozbudowanym na świecie systemem inwigilacji obywateli, bazującym także na milionach kamer CCTV oraz systemie rozpoznawania twarzy, wykorzystały te narzędzia do śledzenia obywateli w trwającej prawie 2 miesiące obowiązkowej kwarantannie prawie 60 mln ludzi w prowincji Hubei. To prawdopodobnie największa tego typu akcja w historii ludzkości. Tajwan stworzył „elektroniczny płot” – system informuje władze automatycznie, gdy człowiek na kwarantannie oddala się od swojego domu.
Iran użył podstępu. Wysłał obywatelom informację, by zanim pójdą do szpitala z powodu koronawirusa, włączyli aplikację, która pozwoli określić, czy ich najbliżsi zostali zainfekowani. Program oczywiście nie może tego dokonać, ale za to zbiera dokładne dane nt. użytkowników, miejsca ich przebywania itp. To bardzo istotne dla chwiejącego się reżimu ajatollahów. Bo co rusz wybuchają tam niepokoje społeczne, a ukrywana śmierć tysięcy obywateli w epidemii i zbliżający się kryzys gospodarczy mogą znowu wyprowadzić ludzi na ulice.
EWAPOROWANI
W Indiach władze zamknęły transport publiczny, jednocześnie ogłaszając 3 tygodnie totalnego zamknięcia. Dziesiątki milionów mieszkańców miast, głównie slumsów, ruszyło więc piechotą do rodzinnych domów na wsiach. Ulicami płynęły rzeki ludzi. „Byli głodni, niektórzy nie jedli od wielu dni, inni żyli na herbatnikach i wodzie” – opisuje agencja AP. Takiego exodusu Indie nie widziały od 1947 r. kiedy upadło Imperium Brytyjskie i dziesiątki milionów wyznawców islamu przeszło do Pakistanu, a hinduistów – do Indii.
W chińskim Wuhan między ogłoszeniem całkowitej kwarantanny dla 11 mln mieszkańców a jej wejściem w życie minęło ledwo 8 godzin. Ludzie nie mieli czasu nawet zrobić zakupów. Zamknięto ich w malutkich mieszkankach. Nie można było wyjść z bloków, ponieważ drzwi wyjściowe zostały zaspawane. A niewygodni dla władzy ludzie ewaporowali. Aktywistę praw człowieka Chen Quishi policja zabrała 7 lutego, rzekomo na 24-dniową kwarantannę. Słuch o nim zaginął. Także zniknął Fang Bin – dziennikarz obywatelski i biznesmen z Wuhan, oraz Li Zihua – dziennikarz CCTV7. Human Rights Watch (HRW) donosiło o wielu tragicznych efektach kwarantanny – za sam brak maseczki na ulicy policja mogła siłowo zatrzymać na kwarantannie w obozie. Głośnym echem odbiła się śmierć Yan Chenga szesnastolatka z porażeniem mózgowym, którego ojca i brata zatrzymano siłą na kwarantannie. Po tygodniu ten niepełnosprawny zmarł z głodu w swoim wózku. Trudno zliczyć tych, którzy nie mogli nawet kupić lekarstw ratujących ich życie i z tego powodu zmarli.
W cywilizowanym świecie wybuchł rasizm wobec osób, które wyglądały na Chińczyków. Ataki na takich Azjatów zanotowano w całej Europie (w Polsce m.in. pobito znanego kucharza we Wrocławiu), jak i w liberalnej Kanadzie, a nawet bardzo ułożonej Japonii. Rasizm stał się na tyle masowy, że WHO wydawała specjalne oświadczenia wzywające państwa do kontroli tej dyskryminacji.
Australijczycy wysyłali swoich rodaków na kwarantannę do ośrodka zatrzymania dla uchodźców na wyspie Bożego Narodzenia, gdzie panowały nieludzkie warunki.
DWÓJMYŚLENIE
W Chinach cenzura panuje od dawna w Internecie, ale w czasie epidemii ją udoskonalono i przyśpieszono, by szybko wyłapać informacje o koronawirusie. Dzięki temu przez 1,5 miesiąca Chiny zaprzeczały, aby była jakakolwiek epidemia nowego wirusa. Lekarzy informujących o tym obywateli, którzy podawali dalej te wiadomości, policja karała, szykanowała, a nawet aresztowała. Za informacje o ofiarach, ludziach, którym nie wykonano testów, umierających, których wyrzucono ze szpitali, za doniesienia o szybkiej kremacji zwłok, deficycie masek i sprzętu ochronnego – za to można było trafić za kraty. Nawet za podanie takiej informacji na zagraniczne fora.
W Turkmenistanie, gdzie panuje jeden z najbardziej zamkniętych na świecie reżimów, prezydent Gurbanguła Berdymukhammedow poszedł dalej. Wpadł na banalnie prosty sposób na wygraną w wojnie z COVID-19. Jak pisze „Turkmenistan Chronicle” – niezależny portal o tym kraju tworzony za granicą – dyktator zakazał słowa „koronawirus”. Nie można go nie tylko używać w mediach – w pełni kontrolowanych przez państwo – ale także w rozmowach ze znajomymi. Z dystrybuowanych w szkołach, szpitalach i zakładach pracy broszur informacyjnych dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa, usunięto też informacje o tym wirusie. Osoby, które w miejscach publicznych zakładają maseczki też ryzykują aresztem.
Efekty? Pod koniec marca br. Turkmenistan odnotował 0 przypadków COVID-19 – coś o czym tylko marzyć mogą rozwinięte demokracje krajów EU czy OPEC. Wszyscy sąsiedzi Turkmenistanu mają ofiary koronawirusa, a Iran – jedną z największych epidemii tej choroby. Ale faktem jest, że Turkmenistan jako pierwsze państwo w regionie anulowało loty do i z zainfekowanych regionów w Chinach oraz kolejnych źródeł epidemii.
Według EurAsiaNet zakaz nie jest oficjalny, a nieformalny – Berdymukhammedow nie używa słowa „koronawirus”, więc zapatrzeni w niego Turkmeni także tego nie robią. W mediach kontrolowanych przez państwo ponoć czasami jednak można je znaleźć.
Najpopularniejsze artykuły
10 000 kroków dziennie? To mit!
Odkąd pamiętam, 10 000 kroków było złotym standardem chodzenia. To jest to, do czego powinniśmy dążyć każdego dnia, aby osiągnąć (rzekomo) optymalny poziom zdrowia. Stało się to domyślnym celem większości naszych monitorów kroków i (czasami nieosiągalną) linią mety naszych dni. I chociaż wszyscy wspólnie zdecydowaliśmy, że 10 000 to idealna dzienna liczba do osiągnięcia, to skąd się ona w ogóle wzięła? Kto zdecydował, że jest to liczba, do której powinniśmy dążyć? A co ważniejsze, czy jest to mit, czy naprawdę potrzebujemy 10 000 kroków dziennie, aby osiągnąć zdrowie i dobre samopoczucie?