– Nic nie powiem. Nie powiem, bo nie wiem – tak na kilka dni przed końcem września odpowiadała większość dyrektorów szpitali, których pytaliśmy o nastroje przed „Godziną S” (S jak „Sieć”). Ostatnie trzy miesiące roku będą najciekawszym od lat czasem w ochronie zdrowia. Ale nie na darmo Chińczycy, gdy chcieli kogoś przekląć, mawiali: – Obyś żył w ciekawych czasach.
Co prawda, w ochronie zdrowia „ciekawe czasy” trwają nieprzerwanie przynajmniej od 1998 roku. Z niewielką przerwą na lata 2007–2014, gdy działo się tak niewiele, że prawie nic. Za to teraz… Zmian systemowych trudno się doliczyć. Startuje sieć szpitali, to raz. Podstawowa opieka zdrowotna przygotowuje się do zmian wynikających z procedowanej jeszcze w sejmie ustawy, to dwa. Zmiany w szpitalach i POZ w sposób oczywisty dotkną również AOS. W jaki sposób? Przekonamy się najpewniej jeszcze przed końcem roku, i to mimo że większość poradni specjalistycznych będzie w najbliższych miesiącach działać na podstawie aneksowanych kontraktów.
Szpitale, wbrew zapewnieniom ministerstwa o fantastycznie funkcjonujących przepływach informacji, wcale nie czują się dobrze poinformowane co do warunków, na jakich będą pracować w IV kwartale tego roku i od 1 stycznia 2018 roku. Zresztą już na Forum Ekonomicznym w Krynicy, podczas jednego z paneli, odpowiedzialny za sieć szpitali wiceminister Piotr Gryza przyznawał, że „na pewno okaże się, że powstały rzeczy niejasno określone”. – Mamy możliwość weryfikacji sprawności udzielania świadczeń, ich jakości, wysokości ryczałtu oraz ewentualnych nadwykonań. Jeśli będzie taka potrzeba, przepisy będą korygowane – zapowiadał.
Zmiany w ratownictwie odkładane są w czasie (czy ktoś zna losy „dużej” nowelizacji ustawy?), choć na pewno nastąpią, bo to kwestia realizacji programu politycznego PiS. I nawet jeśli okazuje się, że bez prywatnych firm stacje pogotowia mogą „nie dać rady”, ratownictwo medyczne zostanie prędzej czy później „upublicznione”.
Ale to tylko fragment układanki. Jest przecież jeszcze specustawa o szczególnych rozwiązaniach dla ochrony zdrowia i 281 milionów złotych na zakup sprzętu, w tym niemal połowa – na gabinety szkolne i dentobusy. Co prawda złośliwi (a tych przecież nie brakuje wśród totalnej opozycji) wytykają rządowi, że nie ma jeszcze ustawy o zdrowiu dzieci i młodzieży, więc trochę jakby brakuje podstawy prawnej do wydawania milionów złotych, a poza tym, jeśli w tej chwili mamy 3 tysiące gabinetów szkolnych i ogromne, narastające problemy z brakami pielęgniarek, co się wydarzy, gdy tych gabinetów otworzymy 23 tysiące, bo taka jest docelowa liczba? Zwłaszcza że już w październiku (kolejny puzzel) pielęgniarki mogą szeroką ławą ruszyć na emerytury (to też decyzja rządu, obniżenie wieku emerytalnego kobiet do 60. roku życia). Ale gabinety w szkołach to też część programu wyborczego, więc temat jest zamknięty. Chyba że z zakupami sprzętu (zwłaszcza dentobusów, których cykl produkcji trwa około ośmiu miesięcy, a pieniądze muszą być wydane do końca roku), wyjdą jakieś problemy, to temat sensowności wydawania dużych pieniędzy w ostatniej chwili może znów się otworzyć.
Jest też – i to chyba wiadomość kluczowa – zapowiedź doinwestowywania ochrony zdrowia. Dalszych pieniędzy „dorzucanych” do systemu. W połowie października ma zapaść decyzja, czy i ile resort finansów znajdzie w budżecie państwa „zaskórniaków”, dzięki którym NFZ będzie mógł zapłacić za nadwykonania. Na razie dodatkowe pieniądze – na skrócenie kolejek przez zakup większej liczby operacji zaćmy i wszczepienia endoprotez – pochodzą jednak z rezerw Narodowego Funduszu Zdrowia. Tego samego, którego likwidacji chciał przez dwa lata swojego urzędowania minister Konstanty Radziwiłł. NFZ w tym roku już dwukrotnie głęboko sięgnął do swoich rezerw finansowych (zmiana planu finansowego w lipcu oraz we wrześniu to niemal 3 miliardy dodatkowych środków na świadczenia medyczne). O 3 miliardach złotych na zdrowie mówi też wicepremier Mateusz Morawiecki, trudno jednak przesądzić, czy ma na myśli jeszcze dodatkowe środki, czy zlicza wszystko, co w ramach finansów publicznych (pieniądze NFZ są ich istotną częścią) zostało zdrowiu przyznane ponad plan.
Jest wreszcie protest pracowników medycznych. Rzutem na taśmę, 28 września, Ministerstwo Zdrowia próbowało przekonać najbardziej bojowo nastawionych młodych lekarzy, że propozycje resortu idą w dobrym kierunku, a lekarzom będzie żyło się dostatniej, bo rezydenci na sześciu specjalizacjach dostaną po 1,2 tysiąca złotych dodatku motywacyjnego. Młodzi lekarze się nie ucieszyli, mało tego – otwarcie po zakończeniu sześciogodzinnych rozmów mówili, że propozycja Konstantego Radziwiłła to nic innego jak próba podziału środowiska. I że oni ani podzielić, ani poddawać się nie mają zamiaru i przystąpią do zapowiadanych form protestu – głodówka, oddawanie krwi, manifestacje wsparcia. Domagają się tego, co zawsze: dwóch średnich krajowych dla lekarzy bez specjalizacji (w tym rezydentów), trzech – dla specjalistów. Deklarują gotowość do rozmów z resortem, ale na temat realizacji ich postulatów. Pat?
Nie wiadomo, jak na zmiany – lawinę zmian – zareagują pacjenci. Na ile powszechnie pacjentów one dotkną. Wydaje się, że najsłabszym ogniwem będzie Nocna Pomoc Lekarska, zwłaszcza jej styk z SOR, tam gdzie NPL i SOR będą koegzystować w szpitalu. Warto podkreślić, że w części gmin – zwłaszcza w największych miastach – w NPL nie zmienia się niemal nic. Poradnie „wieczorynek” będą otwarte również w przychodniach, do których mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić. Poradnie w szpitalach pierwszych trzech stopni sieci staną się więc swego rodzaju bramą do SOR, przy której będzie się dokonywać selekcja pacjentów. Najwięcej niepokoju budzi obecność, lub raczej nieobecność, w NPL pediatrów. W wielu miejscach w kraju okazało się, że szpitale w punktach NPL nie będą zatrudniać pediatrów – bo nie mają takiego obowiązku. A stawki, które Fundusz płaci za nocną opiekę, mówiąc oględnie, są więcej niż skromne. Podczas dyskusji nad ustawą o podstawowej opiece zdrowotnej posłowie opozycji alarmowali, że w niektórych miastach jedynym miejscem uzyskania pomocy dla dzieci w porze nocnej czy świątecznej będzie szpital z SOR dziecięcym. Kolejki na nim – i tak gigantyczne – jeszcze wzrosną. Z drugiej strony – w Poznaniu lekarze ze szpitala dziecięcego zagrozili zwolnieniem z pracy, bo szpital musi stworzyć punkt NPL dedykowany wszystkim pacjentom, również dorosłym. Po pierwszym październikowym weekendzie media zapewne uraczą opinię publiczną relacjami, jak minęły pierwsze godziny dyżuru NPL w szpitalach ginekologiczno-położniczych, też ustawowo zobowiązanych do leczenia infekcji górnych dróg oddechowych.
Pacjenci, według ministra zdrowia, nie powinni czuć obaw. – Zmiany, których dokonujemy, są dla pacjentów – zapewniał pod koniec września Konstanty Radziwiłł. I dodawał jednocześnie, że zmiany te nie są „dla profesjonalistów medycznych, nie dla lekarzy, nie dla dyrektorów, nie dla właścicieli różnego rodzaju placówek biznesowych w służbie zdrowia. W służbie zdrowia najważniejsi są pacjenci i to ich sprawy muszą być na pierwszym miejscu” .
NPL w szpitalach ma rozwiązać (przynajmniej częściowo) problem przepełnionych SOR-ów. – Sytuacja pacjentów na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych w całej Polsce jest dramatyczna. Tłumy ludzi konkurujących między sobą. Ciężko chorzy, bardzo poważnie cierpiący pacjenci często nie mogą się przebić przez tłum ludzi, którzy przyszli do szpitala, dlatego że to jest placówka całodobowa i tutaj potrzebują pomocy w sytuacji nagłego przeziębienia, skończenia się leków w przewlekłej chorobie – tłumaczył minister w „sieciowym” szpitalu w Białej Podlaskiej. – Ta sytuacja musi się zmienić. Zmieniamy ją, ta zmiana polega na tym, żeby w SOR, w izbie przyjęć byli tylko ciężko chorzy, a ci lżej chorzy muszą znaleźć jakieś inne miejsce.
Tym miejscem, jak dalej wywodził minister, wcale – docelowo – nie powinny być punkty NPL. Pacjenci powinni szukać pomocy w podstawowej opiece zdrowotnej, u swojego lekarza rodzinnego czy pielęgniarki rodzinnej. – Mamy nadzieję, że w wyniku zmian, które planujemy, które niedługo już wprowadzimy, coraz więcej pacjentów da się przekonać do tego, żeby starać się odwiedzać swoją przychodnię podstawowej opieki zdrowotnej.
NPL jest „rozwiązaniem rezerwowym”. – Mam nadzieję, że zmiany, które przygotowujemy doprowadzą do tego, że potrzeba udzielania świadczeń w godzinach niestandardowych, w nocy, w święto, będzie nieco mniejsza. Dlatego że zespoły POZ będą bliżej swoich podopiecznych, a ci podopieczni będą bardziej przekonani o tym, że stały kontakt ze swoim lekarzem i pielęgniarką ma swoją wartość.
Jak na ironię, brytyjskie media w tym samym niemal momencie poinformowały, że w ciągu ostatnich pięciu lat liczba pacjentów, którzy na tamtejszych oddziałach ratunkowych czekają na pomoc więcej niż 12 godzin wzrosła... o ponad 10 tysięcy procent. Problem skrajnego przepełnienia oddziałów ratunkowych w kraju, gdzie GP jest instytucją, jest wręcz fundamentem lokalnych społeczności, to koło zamachowe wszystkich dyskusji o konieczności reform NHS. Zwłaszcza tych, które toczą się od jesieni do wiosny, gdy natarcie pacjentów na oddziały pomocy doraźnej jest sezonowo największe.
W Polsce problem pacjentów na SOR-ach i w NPL z pewnością nie zostanie rozwiązany.
Prawdopodobnie temat wróci w szczycie sezonu infekcyjnego. A że klimat zawsze był przeciw nam i zimy mamy cięższe niż Brytyjczycy, temperatura sporu może być znacznie wyższa.