Wśród rocznic obchodzonych w maju odświętowano też 15-lecie Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych. Komisję tę, jak wiadomo, tworzą przedstawiciele rządu, związków zawodowych oraz pracodawców, jej celem jest zaś taki dialog społeczny, który prowadzi do wypracowania konsensu i kompromisu. Bo nieefektywną gospodarczo i socjalnie alternatywą konsensu są, rzecz jasna, konflikty i strajki.
Warunkiem dojrzałego, odpowiedzialnego dialogu obywatelskiego w demokracji jest m.in. rzetelna wiedza o sytuacji tu i teraz, świadomość uwarunkowań determinujących postawy i poglądy stron uczestniczących w debacie, ale również – respektowanie wcześniejszych ustaleń. Niestety, w realiach polskiej ochrony zdrowia próby zawierania umów społecznych czy wspólnych porozumień ponad podziałami politycznymi – kończyły się dotąd fiaskiem, choć czasem z pewnym odroczeniem. Na koniec rozmów okazywało się jednak, że najmocniejsze są racje strony rządzącej i że tylko ona – ponosząc chwilową odpowiedzialność za system – ma wyłączność decydowania o wspólnym losie i wspólnym dobru, jakim jest publiczna ochrona zdrowia w Polsce. Argumenty opozycji czy tzw. strony społecznej, choćby najsłuszniejsze, albo w ogóle się nie liczyły, albo liczyły krótko.
I tak dożyliśmy jubileuszu naszej smarkatej, 20-letniej demokracji, a w polityce zdrowotnej rząd z niezmienną i wciąż trudną do pojęcia determinacją popełnia te same błędy, które pamiętamy sprzed 15, 10 czy 5 lat, ba, nawet sprzed pół roku.
Niestety, fluktuacja na rządowych posadach nie sprzyja kumulacji wiedzy i doświadczeń. Ale tym razem sytuacja jest szczególna, bo przeżyliśmy niedawno nieudaną próbę obligatoryjnych przekształceń spzozów w spółki. A mimo to znowu, bez dialogu społecznego i wypracowania porozumienia choćby z częścią opozycji – rząd narzuca społeczeństwu własne pomysły, czyli, jak przekonuje, pragnie elastycznie reagować na zmiany zachodzące w medycynie. Ma mu to umożliwić znowelizowana w maju i nawet laikowi pachnąca niekonstytucjonalnością ustawa o finansowaniu świadczeń ze środków publicznych. Cóż z tego, że konstytucja każe, by warunki i zakres świadczeń dostępnych ze środków publicznych określała ustawa; rządowa ustawa upoważnia ministra zdrowia do wydawania rozporządzeń, które mogą ograniczać prawa człowieka i obywatela. Bo wprowadzając współpłacenie za świadczenia zdrowotne mocą rozporządzeń ministra zdrowia, kreuje ona de facto nierówności w dostępie do świadczeń częściowo finansowanych ze środków publicznych. No, bo gdzie jest równość w zdrowiu, jak pacjenta nie stać na dopłatę?
No, i gdzie jest konstytucyjność takich dopłat, jeśli decyzje o częściowym finansowaniu ze środków publicznych świadczeń gwarantowanych, koszykowych będą zapadać na Miodowej, a nie na Wiejskiej i w pałacu na Krakowskim Przedmieściu?