Mniej więcej rok temu napisałem felieton pod tytułem „Granat w delikatnych rękach”, o napiętej sytuacji dotyczącej sporu o wynagrodzenia pielęgniarskie. Minął rok, temat pielęgniarek rządzący zaklajstrowali w sposób, delikatnie mówiąc, kontrowersyjny. A granat ujęły teraz nieco bardziej krzepkie ręce innych pracowników opieki zdrowotnej.
Chyba nikt nie może się dziwić, że po podwyższeniu wynagrodzeń najpierw lekarzy, którzy przechodząc masowo na kontrakty, uzyskali całkiem przyzwoite gratyfikacje, a w ostatnim roku pielęgniarek (z zastrzeżeniem podwyżki w ich przypadku kroczącej), o swoje postanowili wystąpić inni pracownicy. Czy to dotyczy lekarzy rezydentów opłacanych na poziomie poniżej średniej krajowej, czy rehabilitantów, techników medycznych, administracji i obsługi. Te ostatnie grupy zarabiają gremialnie na poziomie płacy minimalnej bądź niewiele ją przekraczającej. Czy istnieje dla nich jakiekolwiek rozwiązanie? I czy rządzący zechcą podejść systemowo do regulacji ich płac, czy znowu zaoferują rozwiązania podobne do „ustawy 203”, podwyżki „wedlowskiej”, czy ostatnio przerabianej podwyżki dla pielęgniarek?
Każda podwyżka musi mieć twarde źródła finansowania. Twórcy wcześniejszych rozwiązań specjalnie się tym nie przejmowali, kierując na wzrost wynagrodzeń środki przeznaczone na leczenie i przy okazji, rujnując finanse zwłaszcza szpitali. Jedynym sensownym tłumaczeniem tych samobójczych decyzji była polityka – wszystkie podwyżki zazwyczaj przyznawano nie więcej niż rok przed wyborami. Dlatego na swój sposób wypada docenić odwagę obecnego ministra zdrowia. Jak doniósł Medexpress, na posiedzeniu Trójstronnego Zespołu do Spraw Ochrony Zdrowia powiedział on, że wobec braku środków w krótkiej perspektywie czasowej nie ma możliwości doraźnego podwyższenia wynagrodzeń innych grup zawodowych.
Z jednej strony odwaga ministra się chwali, ale jeżeli nie rozpocznie się uczciwa rozmowa, która chociaż da nadzieję pracownikom, to spory rozleją się na cały kraj i staną się problemem nie dla rządu, ale dla szpitali i ich właścicieli, najczęściej samorządów. Sam w swoim szpitalu wyczuwam nie obserwowaną od lat napiętą atmosferę, której głównymi przyczynkami są rozbudzone oczekiwania na „dobrą zmianę”, ale przede wszystkim koląca w oczy podwyżka dla jednej grupy zawodowej – pielęgniarek. Myślę, że mój szpital to nie jest odosobniony przypadek.
To, że dzisiaj nie ma środków na doraźną podwyżkę płac dla innych pracowników niż lekarze i pielęgniarki jest jasne i nie ma co tego dogłębnie tłumaczyć. Warunkiem koniecznym jest zwiększenie finansowania systemu, bez którego nie wygospodarujemy środków na podwyżki. Ale można i nawet trzeba podejść do tego z dwóch stron. Niezmiernie przy tym cenna jest deklaracja Konstantego Radziwiłła o potrzebie rozmów na temat ustalenia płacy minimalnej na poszczególnych stanowiskach pracy w systemie. Dlaczego? Bo dzięki temu możemy się wreszcie doczekać właściwej taryfikacji usług, a przez to finansowania szpitali i przychodni na poziomie pozwalającym im na istnienie, przy jednoczesnym premiowaniu tych wykonujących najwięcej potrzebnych świadczeń.
Ustalenie minimalnych wynagrodzeń dla poszczególnych pracowników sektora, przy jednoczesnym określeniu wymaganych standardów zatrudnienia pozwoliłoby na stworzenie wirtualnych szpitali i przychodni, dla których można by było oszacować koszt ich działalności. Oznaczałoby to jednocześnie minimalny poziom finansowania podmiotu, który pozwalałby mu na działanie bez – cytując Krzysztofa Bukiela – niewolniczego wyzysku swoich pracowników. Po ustaleniu kosztów ponoszonych przez szpital na utrzymanie gotowości, można by było dopiero dodatkowo wyceniać procedury medyczne wymagające zaangażowania środków na diagnostykę i terapię pacjentów. Koszty procedur byłyby przez to obniżone, więc i skala nadwykonań byłaby niższa. Byłby to interes i dla płatnika usług zdrowotnych, i dla wykonawców. Straciliby ci, którzy mają usługi przeszacowane i nielimitowane. Oczywiście można się domyślać wielkiego krzyku tych, którzy na takim sposobie finansowania by stracili. Najgłośniejszego ze strony „wyjadających rodzynki z ciasta”. Ale z drugiej strony – czy jest jakieś inne, bardziej efektywne rozwiązanie?
Propozycja powyższa ma jeszcze tę zaletę, że można ją powiązać z dyskutowanym układem zbiorowym dla pracowników systemu i oszacować braki finansowe, które trzeba uzupełnić, aby system w obecnej strukturze mógł działać. Może to będzie argument dla pani premier. Z drugiej strony może być także wskazówką dla twórców map zdrowotnych w razie potrzeby likwidacji części szpitali z uwagi na brak środków finansowych oraz tendencję do ich przesuwania do lecznictwa ambulatoryjnego.
W każdym razie, jeżeli chcemy rozmawiać o wzroście wynagrodzeń dla pozostałych pracowników systemu, a nie chcemy go dokonywać w sposób tak zły, jak to dotąd bywało, to musimy uporządkować strukturę podmiotów leczniczych i sposób ich finansowania. Paradoksalnie można tę sytuację wykorzystać – zrobimy to, czego oczekują reprezentacje pracownicze, ale zrobimy to, porządkując sieć szpitali i przychodni oraz zmieniając zasady taryfikacji świadczeń. Będzie z tego jedna podstawowa korzyść – przynajmniej część interesariuszy wesprze działania organizatorów. Choćby z tego względu – może warto.