Poniedziałek
Chłopak wypadł na rowerku z niedomkniętej bramki, zachwiał się, odzyskał na moment równowagę, po czym przewrócił się prosto pod koła małego fiata. Samochód gwałtownie zahamował, niemniej chłopiec dostał się pod prawy błotnik.
Szerokie przecięcie nad łukiem brwiowym krwawiło mocno. Naturalnie – do mnie było najbliżej. Przyłożyłam pieluchę uprzednio używaną latami do odcedzania sera. Pogotowie karetki nie miało, wsadziłam więc dzieciaka do swojego volkswagena i pojechałam prosto na urazówkę. Tym razem wzięłam już wszystkie potrzebne dokumenty. Matka chłopca nie pojechała; znajdowała się w stanie wskazującym na spożycie, i to nawet spore.
Wracając na moment straciłam ostrość widzenia. Skręcając w stronę własnej wsi o milimetry przemknęłam przed maską TIRA. Nie zapomnę przerażenia w oczach kierowcy. A mnie przez głowę przeleciała myśl, że przynajmniej nie musiałabym czekać jeszcze całe 50 dni, żeby się dowiedzieć, czy dostanę tej wścieklizny, czy mnie ominie.
Wróciłam nieco roztrzęsiona. Przed domem czekał już następny pacjent. Leczony od wielu lat na nadciśnienie, dobrze ustawiony na lekach przez lekarza orzecznika ZUS, miał zlecone dodatkowe badania serca oraz orzeczenie kardiologa. Takie badania miał nie dalej niż parę miesięcy temu; stan chorego jest nadal stabilny, wysokie ciśnienie (195/111) i tak nie zezwoli na EKG wysiłkowe. Ale skierowanie napisałam.
Wtorek
Zapalenia gardła w pełnym rozkwicie. Pacjenci przede wszystkim usiłują zasięgnąć informacji telefonicznie, po raz nie wiadomo który, że angina nie boli, natomiast wirusowe zapalenie gardła boli, piecze i nie da połykać twardych potraw. Z wątpliwymi przypadkami poleciłam zgłaszać się bezpośrednio do jakiegokolwiek innego lekarza, a jeżeli do mnie, to raczej jeszcze za dnia. Póki jasno.
Po południu zjawił się pacjent z ogromnym czyrakiem karku. Rdzeń czyraka siedział mocno, mimo że wielkości agrestu nie poddawał się, a podciągnięty cofał się z powrotem. Mogłabym wysłać do chirurga, ale czyrak wyraźnie jeszcze niedojrzały potraktowany by został fachowo: cięciem od zdrowych do zdrowych. Czop prawdopodobnie i tak by został, a leczenie trwałoby wielokrotnie dłużej.
Zleciłam okładanie rozparzonym siemieniem lnianym i zgłoszenie się trzeciego dnia.
Pacjent z chorobą wrzodową żołądka znowu ma fusowate wymioty, jego upór przed leczeniem absolutnie jest nie do przewalczenia. Zresztą wcale się temu nie dziwię, odkąd pracująca ongiś ze mną pielęgniarka Teresa Osmal pojechała w świetnym stanie na urologię do Suchej Beskidzkiej usunąć nerkę, bo ogromny kamień doprowadził do zniszczenia miąższu, a wróciła w trumnie.
Środa
Pacjent z czyrakiem dotarł szczęśliwy; czop przylepił mu się do koszuli i sam wyszedł. Pozostało mniejsze niż sądziłam wgłobienie, już bez obrzęku i zaczerwienienia. Nie ma to jak domowe środki wypróbowane przez pokolenia przodków.
Jak dotąd, wścieklizna się mnie nie ima, przynajmniej żadnych wstępnych objawów nie mam. Ciągle natomiast mam obawy, by kogoś nie zarazić. Wystarczy przecież nawet niewielka ilość zarażonej śliny, bym miała człowieka na sumieniu.
Na niezbyt odległym osiedlu, gdzie stoją letnie domki ludzi z miasta, głównie z Krakowa, nieobeznany z budowlanką właściciel dostawił prawie pionowo drabinę do szczytu domu. W jednej ręce miał puszkę z farbą, w drugiej pędzel i tak wchodził, by pomalować szczytowe okno. Może ono i było szczytowe, ale niezabezpieczenie drabiny sięgającej drugiego piętra było na pewno szczytem głupoty.
Odpadł wraz z drabiną ponosząc śmierć na miejscu. Policja przyjechała bez prokuratora na moje telefoniczne zapewnienie, że wypadek BYŁ wypadkiem i żadnego działania osób trzecich dopatrzeć się tu nie można.
Niestety, bez protokółu obdukcji lekarskiej się nie obeszło, a to jest to, czego nie cierpię najbardziej. Zwłoki, wraz z aktem zgonu, zabrane zostały do Krakowa.
Czwartek
Ostatnio mamy urodzaj na zgony młodych ludzi. Wieźli do mnie czterdziestolatka z bardzo silnym bólem głowy, nie dowieźli. Zmarł w samochodzie. Tu, niestety, musi być wykonana sekcja, pacjent za życia nie miał okazji u mnie się leczyć. Czy gdzie indziej się leczył, też nie wiadomo, dużo pracował na kontraktach zagranicznych. Wyglądało to na wylew.
I jak zwykle – kłopoty z trzodą chlewną. Panuje orzyca. Weterynarz nie jest w stanie obsłużyć całego rejonu, zwłaszcza że jest sam w lecznicy. Co zrobić, daję chorym debecilline, a surowicę zdrowym daje gospodarz. Ja się do tego nie nadaję, szczególnie że przypadkowo spadająca klapa od schodów na strych złamała mi dwa żebra. Teraz i ja występuję w charakterze pacjenta. Groźne to nie jest, ale boli jak cholera.
Piątek
Sąsiadka została wreszcie zakwalifikowana na założenie endoprotez stawów biodrowych. Trwało to długo, gdyż nie mogła się zdecydować, do czasu, gdy ordynator Sowa z serialu "Szpital na Peryferiach" zrekonstruował osteoporotyczne kości. Ale cóż, okazuje się, że i u nas można, na ortopedii w Zakopanem. Inne szpitale odmówiły.
Wezwano mnie do pacjenta z gruczolakiem prostaty. Miał przez cewkę moczową założony cewnik Foleya i miał go zmieniać co dwa tygodnie. Gdy zobaczyłam stan pacjenta, ogarnęło mnie przerażenie.
Cewnik był dokładnie wrośnięty, przy pociąganiu chory krzyczał z bólu, a z cewki lala się krew. Udało mi się go usunąć, a nawet, po znieczuleniu miejscowym pastą ksylocainową – wprowadzić następny, ale powiedziałam, że więcej tego robić nie będę. Na wyjętym cewniku zwisały kawałki tkanki. Po błonie śluzowej cewki moczowej nie było już nawet śladu.
Ten koszmar trwał już dwa lata. Konsultowany był wielokrotnie przez oddział urologiczny szpitala w Nowym Sączu. Nie wiem, czy on się nie godził na operację, czy też mu jej nie proponowali, licząc, że skoro ma osiemdziesiąt lat, to może wcześniej umrze.
I pomyśleć, że mój ojciec, operowany z powodu gruczolaka prostaty, mając te same lata, przeżył następnie zdrowo i szczęśliwie, bez żadnych urologicznych komplikacji, do 96 lat.
Więc jak można było skazywać tego pacjenta na wieloletnie, ogromne cierpienia?