Jest za pięć siódma. Wczoraj pielęgniarki z Centrum Zdrowia Dziecka ogłosiły, że dziś o siódmej rano rozpoczną strajk. Ma polegać na odejściu od łóżek dzieci. Czy faktycznie spełnią groźby? Czy może w ostatniej chwili dojdzie do kompromisu? O 9.00 mają rozpocząć się rozmowy „ostatniej szansy”. Dziennikarz newsowy chwyta chwilę i ją rejestruje. Informacja o strajku dotarła do mnie wczoraj przed 15.00 z kilku źródeł naraz. Komórka nagle rozgrzała się do czerwoności; SMS-y i głosy alarmowały, że w szpitalu doszło do dramatycznego przesilenia, że trwa ewakuacja dzieci, że strajk odbędzie się nawet na onkologii.
Centrum Zdrowia Dziecka jest jak probierz nastrojów, jak papierek lakmusowy tego, co dzieje się w całym kraju, jest oczkiem w głowie i żywym rozedrganym srebrem, z którego władza jest dumna, kiedy mamy otwarcia nowych oddziałów i medyczne sukcesy, nad którym jednak w chwilach przesileń trudno jej czasami zapanować. Jak zwykle poszło o podwyżki; pielęgniarki miały obiecane 400 złotych, a dostały tylko część tej kwoty – informacja jest nieoficjalna, taka „na za pięć siódma”; bo oficjalnie liderki związkowe z CZD przed dzisiejszymi negocjacjami o 9.00 nie chcą się wypowiadać. Dyrekcja też zresztą nie chce. Słowo „nieoficjalnie” nabiera więc znaczenia. Informacje są nieoficjalne, więc oficjalnie niesprawdzone, więc nie do końca wiarygodne, więc czasami trudno je odróżnić od plotki – mogę je podawać na własną odpowiedzialność albo zachować tylko dla siebie. Nieoficjalnie wiem, że dyrektorka pojechała do Ministerstwa Zdrowia szukać pomocy. Czy wypuścić informację o strajku, czy poczekać do poranka, aż sytuacja się wyklaruje? – to dylemat newsowych wydawców wczorajszego popołudnia. Usłużna ręka ze szpitala dosyła list związkowców zapowiadający strajk. Po 16.00 zapada decyzja, żebym przygotował krótką relację sprzed CZD. Taka decyzja na niecałe trzy godziny przed emisją głównego wydania jest jak cięcie nożem. Od rana zajmowałem się zupełnie innym tematem, wszystko już miałem poukładane, za chwilę miałem pisać tekst i siadać do montażu. I nagle po 16.00 to wszystko przestaje się liczyć. Inny temat, zupełnie inna dynamika. Jest 16.40, wyruszam do szpitala. Popołudniowe zwykłe korki, upał, ludzie spokojnie wracają do domów, a nam się cholernie spieszy. Producent wysyła na pomoc wóz satelitarny. W redakcji w tempie geometrycznym rośnie zespół pomocników. O 18.00 materiał sprzed CZD przez satelitę już jest w stacji. Na montaż docieram pół godziny przed emisją Faktów. Jeszcze udaje mi się nagrać przez telefon mamę ośmiomiesięcznej Igi, która czeka na przeszczep wątroby i która z powodu zapowiedzianego strajku została ewakuowana do szpitala miejskiego w Otwocku. Dziecko jest w tak złym stanie, że nie mogło być wypisane do domu. Czy ewakuacja nie odbije się na jego zdrowiu? Pomimo pośpiechu, muszę mamę zapytać o wszystkie zgody i te zgody nagrywam – na podanie nazwisk, na pokazanie twarzy dziecka – w tym samym czasie ktoś ściąga z Internetu spod wskazanego przez matkę adresu zdjęcie Igi. Ostatnia wersja materiału dociera na serwer w studiu o 19.09 – na trzy minuty przed emisją.
U konkurencji szaleje dobra zmiana, więc ani słowa o strajku. Można się jednak z tego łatwo wytłumaczyć: – Powiemy o proteście jak się rozpocznie. A czy się rozpocznie? Jest za pięć siódma. Może się nie rozpocznie i wtedy się okaże, że to tylko wraża komercyjna stacja zasiała panikę.