Niedawno „Dziennik Gazeta Prawna” zorganizował w redakcji dyskusję na temat przyczyn zadłużania się szpitali publicznych i sposobów zaradzenia temu zjawisku. W czasie dyskusji zwróciłem uwagę na to, że zadłużanie się szpitali i wielkość tego zadłużenia to nie jest jakiś dopust boży ani niespodziewana choroba atakująca znienacka tu i tam, natomiast jest to zjawisko ekonomiczne wielokrotnie już opisywane i przewidywalne w zakresie swoich rozmiarów.
Część polityków od kilkudziesięciu już lat wykazuje wyjątkową odporność na wiedzę w zakresie zarządzania ochroną zdrowia i zjawisk ekonomicznych występujących w tym obszarze. Zadłużanie się szpitali to też zjawisko ekonomiczne mające swoje przyczyny – i wcale nie są to tylko zbyt niskie nakłady przeznaczane na sektor ochrony zdrowia. Jeżeli zadłużenie szpitali publicznych w Polsce występuje trwale, a jego wysokość waha się w granicach między 7 a 12 mld złotych i nigdy ani więcej, ani mniej, to oznacza to, że zjawiskiem tym rządzą jakieś reguły gry rynkowej. I można zaklinać rzeczywistość, twierdząc, że rynek w ochronie zdrowia nie działa – a sprawy będą i tak biegły swoim rynkowym torem. Niejedna już utopijna doktryna padła pod naporem rzeczywistości.
W tym miejscu zaproponuję pewną teoretyczną grę myślową. Jeśliby uznać, że przyczyną zadłużenia jest tylko zbyt niskie finansowanie szpitali publicznych i dlatego rokrocznie muszą one wydawać na swoją działalność więcej pieniędzy aniżeli otrzymują z kontraktów (dawniej z budżetu państwa), i ten rokroczny niedostatek środków wynosi obiektywnie na przykład 3 mld zł, wtedy roczny przyrost zadłużenia powinien wynosić właśnie te 3 mld złotych. Jeśli takie twierdzenie o niedostatku środków byłoby w pełni prawdziwe, to – na przykład po 10 latach takiego niedostatku – zadłużenie szpitali publicznych powinno wynosić 30 mld złotych. Tymczasem po osiągnięciu wysokości ok. 9–10 mld zł zadłużenie już nie przyrasta, czyli została osiągnięta równowaga pomiędzy nakładami a wydatkami. Idąc dalej, można by pomyśleć, że wystarczy oddłużyć szpitale publiczne o tę właśnie kwotę i od tego momentu zadłużenie zniknie. Otóż nie! Jeśliby przeprowadzić oddłużenie do zera, to po około trzech latach zadłużenie ponownie wzrośnie i zatrzyma się na poziomie ok. 10 mld złotych. To, o czym piszę to nie teoria. Takie akcje przeprowadzane były jeszcze za czasów systemu Siemaszki i później – i właśnie takie efekty dawały.
Inne przewidywalne zjawisko to narastanie zadłużenia w sytuacji, kiedy rząd lub minister zapowiadają, że będzie przeprowadzane jakieś oddłużanie. W przypadku takiej zapowiedzi natychmiast zadłużenie zaczyna narastać i zwiększa się o ok. 3–4 mld złotych. Ta kwota pokazuje, ile (krótkoterminowo) wierzyciele szpitali są gotowi kredytować ich zadłużanie. Z takim zjawiskiem miałem do czynienia jeszcze kiedy byłem lekarzem wojewódzkim przed reformą. Z taką też reakcją mamy do czynienia obecnie, kiedy to na zapowiedź wprowadzenia sieci szpitali i preferencyjnego traktowania szpitali sieciowych, placówki te zaczęły się zadłużać. W związku jednak z tym, że zapowiedzi nie były jednoznaczne, a system finansowania szpitali sieciowych był nieczytelny, zadłużenie do chwili obecnej wzrosło jedynie o ok. 1 mld złotych. Za takie incydentalne przyrosty zadłużenia odpowiedzialni są oczywiście politycy.
I tak właśnie, panie ministrze, działa w ochronie zdrowia niewidzialna ręka rynku, co polecam mieć stale na uwadze.