Najpierw manifestacja jako wyraz sprzeciwu wobec strategii rządu w sprawie zdrowia. Potem, być może, realny protest. To jednak nieprzesądzone, bo choć organizacje lekarskie kipią oburzeniem, determinacja środowiska opatrzona jest dużym znakiem zapytania.
Teraz jednak trwa mobilizacja przed zaplanowaną na 1 czerwca manifestacją w Warszawie. Mobilizacja lekarzy, głównie rezydentów, którzy marzą, by obok nich pojawili się nie tylko inni pracownicy placówek ochrony zdrowia, ale przede wszystkim – pacjenci. To z myślą o nich budowany jest przekaz – lekarze tym razem nie walczą o podwyżki dla siebie, a na pewno nie przede wszystkim, ale o realny wzrost wydatków na zdrowie. Bo, jak powtarzają od kilku(nastu) tygodni lekarze, rząd w tej sprawie oszukał. Najbardziej boleśnie – pacjentów.
Dlatego OZZL i Porozumienie Rezydentów domagają się przesunięcia pieniędzy z tzw. piątki Kaczyńskiego i przekazania przynajmniej części tych środków (połowy?) na ochronę zdrowia. Dlatego OZZL zwołał w majowy długi weekend konferencję prasową, na której przedstawił wyniki badań opinii publicznej, z których wynika, że większość Polaków uważa, że pierwszym celem, który powinien być sfinansowany z budżetu państwa, jest likwidacja kolejek do leczenia. Dlatego lekarze na każdym kroku podkreślają, że ten cel „wygrywa” ze wszystkimi elementami „nowej piątki” PiS we wszystkich grupach wyborców, niezależnie od ich preferencji politycznych. – Wybierając finansowanie „piątki zamiast ochrony zdrowia rządzący – pośrednio – skazują tysiące Polaków rocznie na śmierć i jeszcze więcej na cierpienie – grzmią lekarze.
Choć przekaz wydaje się być trafiony w punkt (kolejki do świadczeń dotykają niemal wszystkich Polaków, jeśli nie osobiście, to w bardzo bliskim otoczeniu), jest mało prawdopodobne, by lekarzom udało się wyciągnąć „Kowalskich” do wspólnego manifestowania niezadowolenia.
Choćby dlatego, że 1 czerwca to sobota, w dodatku sobota zapewne piknikowa, spędzana – jeśli pogoda dopisze – na festynach z okazji Dnia Dziecka, w parkach i przy grillu. Taki mamy klimat, są rzeczy ważne (kolejki do leczenia) i ważniejsze (kaszanka i „dmuchańce”). Poza tym, dlaczego pacjenci mieliby wierzyć lekarzom na słowo? Przecież minister zdrowia twierdzi, że kolejki już się skracają, a będą jeszcze krótsze. A poza tym, czego minister też nie ukrywa, lekarze już wywalczyli dla siebie wyższe płace, jeszcze chcą więcej? No i te wypadki na SOR-ach, wzięliby się lepiej do pracy, a nie wciąż protestowali…
Zresztą, wśród samych lekarzy z mobilizacją też jakby nie najlepiej. Widać to po tonie dyskusji w zamkniętych grupach. Część przypomina, że rok temu weszły w życie spore podwyżki, i oczywiście chciałoby się zarabiać jeszcze lepiej, ale dramatu już nie ma. Inni nie rozumieją, dlaczego protest miałby się odbywać przed wyborami (protest, czyli na przykład ponowne wypowiadanie klauzuli opt-out lub inna forma ograniczania czasu pracy). Nie chcą być „wykorzystywani politycznie”, zresztą obawę tę najwyraźniej podziela kierownictwo OZZL, które datę manifestacji w Warszawie ustaliło na weekend po wyborach do Parlamentu Europejskiego właśnie dlatego, żeby nikt na proteście nie skorzystał. Czyli również, rozumie się samo przez się, nie stracił.
Wydaje się więc, że po raz kolejny sukces ewentualnej akcji lekarzy leży w rękach ministra zdrowia. Na 9 maja zaplanowano rozmowy robocze między ministrem a przedstawicielami lekarzy. Tematów do poruszenia – ogrom. Minister proponuje wcześniejszą renegocjację porozumienia z lutego 2018 roku. Tego, które, jego zdaniem, konsekwentnie jest realizowane. Tego, które, zdaniem lekarzy, w najlepszym razie jest niedotrzymywane, w najgorszym – zostało wielokrotnie złamane. Ale kluczowym punktem może się okazać odkładana prezentacja ministerialnej wersji projektu ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty. Projekt, zgodnie z porozumieniem, miał być przedstawiony przez ministra zdrowia rządowi do końca marca 2019 roku. Jednak do początku maja nie opuścił nawet ministerialnej szuflady. Dlaczego? Rezydenci nie mają wątpliwości – projekt, nad którym przez kilka miesięcy pracowali wyznaczeni przez ministra zdrowia przedstawiciele środowiska lekarskiego – nie zyskał aprobaty politycznej. Został, podejrzewają, poszatkowany i uzupełniony rozwiązaniami, jakie Łukaszowi Szumowskiemu zostawił w spadku jego poprzednik. Jeśli rzeczywiście minister zaprezentuje lekarzom projekt daleko odbiegający od tego, który zaaprobowały wszystkie organizacje lekarskie, w środowisku może coś pęknąć.
Podobny efekt może dać dalsza zwłoka w ujawnieniu projektu, choć trzeba przyznać, że pod względem odwlekania nieuchronnego urzędujący minister zdrowia nie ma sobie równych.
Kto jeszcze pamięta, że 1 kwietnia na posiedzeniu Zespołu Trójstronnego miała zostać złożona związkom zawodowym ostateczna oferta dotycząca odmrożenia kwoty bazowej w ustawie o minimalnym wynagrodzeniu pracowników wykonujących zawody medyczne? Nie została. Ba, po odwołaniu posiedzenia zespołu, wyznaczonego na 1 kwietnia, zapadła głucha cisza w sprawie kolejnego terminu, aż pod koniec kwietnia związkowcy zaczęli się dobijać o wyznaczenie posiedzenia w trybie pilnym. Z drugiej strony, w niezwykle miłej atmosferze, trzeci miesiąc Ministerstwo Zdrowia prowadzi rozmowy ze szpitalami powiatowymi, żonglując kwotami, jakie płyną (lub popłyną) do nich w związku z lepszym spływem składki. Rozmowa, a raczej „rozmowa”, przypomina dialog ślepego z głuchym o kolorach, bo każda ze stron przedstawia tylko swoje stanowisko.
Co, w sumie, najlepiej obrazuje sytuację w całym systemie ochrony zdrowia na przestrzeni ostatnich lat. I szanse na wypracowanie wspólnej strategii dla zdrowia, niezależnie od tego, czym zakończy się – a to już w czerwcu! – narodowa debata „Wspólnie dla zdrowia”. Choć pewnie raczej – osobno.